Dzień św. Patryka uczciłem na dwa sposoby: pierwszym był wyjątkowy RIS – Black z Mikkellera (wypity już dzień wcześniej 😉 ), a drugim był właśnie Black Hope z Ale Browaru. I mimo, że uwarzone zostało w stylu Black IPA, to myślę, że i tak lepiej mi to wyszło, niż tym wszystkim, którzy próbują nam wmówić, że w ten dzień, to tylko zielone piwo!
Chmiele: Simcoe, Chinook, Citra, Cascade, Palisade
Słody: Pale Ale, wiedeński, pszeniczny, Carapils, Caramunich, Carafa
Ekstrakt: 16%
Alkohol: 6,2%
IBU: 65
W kolorze – czarne nieprzejrzyste, w przewężeniu pojawiają się rubinowe refleksy.
Piana dość trwała, obfita, beżowa.
W zapachu wyraźnie czuć cytrusy i owoce egzotyczne – głównie grapefruit. Przyjemnie, choć nie za mocno. Po ogrzaniu czuć zapach świeżej kawy.
Wysycenie jest średnio niskie, ale trochę drapie po gardle.
W smaku znacznie mocniej czuć kawę i ciemne słody, owoce giną gdzieś w tle – tutaj też grapefruit. Ogólne odczucie jest przyjemne, piwo jest bardzo gładkie i lekko gęste.
Gdybym miał zgadywać w ciemno, to raczej powiedziałbym, że to właśnie Stout, a nie Black IPA – jakoś trochę mało chmielu w smaku. Piwo nie jest złe – piło się je całkiem przyjemnie i będę je wspominał raczej dobrze… z drugiej strony nic mi nie urwało, a nastawiony byłem na mocno owocowe doznania.
Ps. Własnie zabieram się za malowanie pokoju, który docelowo ma służyć za moje królestwo degustacji 😉
Trzymajcie więc kciuki, żebym nie skończył nad ranem!